- Two -

Po niemiłym wydarzeniu z parku resztę drogi przemierzam czerwonym dwupiętrowym autobusem, a gdy znajduję się na Baker Street puszczam strzałkę do Patrici. 
Moja przyjaciółka jest cudowna, bo zanim zdążę schować telefon do torebki , brązowowłosa dziewczyna wychodzi z budynku z numerem 15, podbiega do mnie i mocno tuli. 
- Hej Vivie, jak ci droga minęła? - Pyta z przyjaznym uśmiechem. Łapie mnie pod rękę i prowadzi do jej domu. 
Świetnie, szłam przez ciemny park, w którym rzucił się na mnie jakiś zboczeniec, a potem pojawił się jakiś popieprzony psychol, który go pobił. Jestem przerażona i obawiam się, że może mnie śledzić. 

Ale zamiast tego mówię:
- Bez większych przygód. - Wiem, że robię źle okłamując przyjaciół, ale już zbyt długo się o mnie troszczą. Szukam więc innego tematu. - Znów jesteś brunetką. Ładnie ci w tym kolorze, nie zmieniaj już. - Zagaduję dziewczynę, która jeszcze kilka godzin temu była słodkim rudzielcem.
Patricia to osoba, która lubi zmiany i eksperymenty, nie tylko z kolorem swoich włosów, ale również z jedzeniem i stylem. Trudno jest przewidzieć co zaplanuje. 
Dziewczyna dziękuje i zaczyna opowiadać o Zacku ginekologu, z którym miała mieć randkę, a ja odwracam głowę do tyłu by upewnić się, że jestem bezpieczna.
W domu Patt po kolei bierzemy prysznic i przebieramy się w pidżamy, zabieramy z kuchni dwa kubełki lodów czekoladowo-śmietankowych i urządzamy sobie maraton filmowy, w trakcie którego na zmianę płaczemy, śmiejemy się i wzruszamy. Potem nadchodzi czas na kilka ploteczek i idziemy spać. Dostaję od brązowowłosej grubą pierzynę i kładę się w pokoju gościnnym. Momentalnie zasypiam.
Doświadczam tego typu sen, w którym wyobrażasz sobie, że wszystko dzieje się na prawdę. I właśnie dziś atakuje mnie mój koszmar.
Ciemna pustka. Stoję po środku niczego w granatowej jedwabnej koszuli nocnej, uparcie czegoś wypatrując. Nie czuję ciepła ani zimna, żadnego zapachu, czy nawet przerażenia. Zostałam odcięta od zmysłów. No i jestem sama. Chwilę później udaje mi się coś dostrzec. Pomarańczowo-czerwone języki ognia liżą ściany mojego pokoju, w którym natychmiast się znajduję. Odzyskuję czucie. Strach jest niewyobrażalny. Nawał emocji unieruchamia mnie w miejscu. Wiem, że za chwilę zostanę pochłonięta przez gorące płomienie. Drzwi wylatują z zawiasów pod wpływem mocnego kopa. Na korytarzu jest jeszcze gorzej. Do mojego pokoju wbiega Alex, bierze mnie na ręce i wyskakuje przez okno amortyzując sobą mój upadek. Nawet nie zdążam zaprotestować. Odłamek szkła wbija się w jego krtań. Nie potrafię mu pomóc. Płaczę nad jego ciałem, a w tle pali się mój rodzinny dom. Zastanawiam się dlaczego mnie musiała spotkać ta tragedia. A później uświadamiam sobie, że musi być sprawca. Wstaję i przed sobą widzę... mojego przyjaciela Thomasa. Jestem w szoku. Czuję się zdradzona. Czarnowłosy chłopak wymierza cios, który będzie ostatnią rzeczą, którą zapamiętam. Ten potwór wbija nóż prosto w moje serce, ale nie czuję bólu. U moich stóp leży za to kolejne ciało jakiegoś ciemnowłosego chłopaka. Kojarzę go, ale... Thomas! Patrzę przed siebie, a on stoi w tym samym miejscu ze złowrogim uśmiechem na twarzy. 
- Twoja kolej. - Warczy i zatapia nóż w moim ciele. 
Budzę się zapłakana. Chcę krzyczeć, ale boję się o swoje życie. Drżącą ręką zaplam lampkę nocną i rozglądam się po pokoju. Jestem sama, ale to nie znaczy, że mogę odetchnąć z ulgą. Zegarek na szafce obok wybija 3:35. Na pewno już dziś nie zasnę.


~ * ~ 
Przy śniadaniu prawie w ogóle się nie odzywam. Wciąż na nowo przeżywam ten jakże realny sen. Wspomnienia wróciły. Znów chciałam ze sobą skończyć. 
Potrzebuję Homera. 
Nie mam apetytu, więc szybko odchodzę od stołu, przepraszam Patt, żegnam się z nią, zabieram swoje rzeczy i jadę do domu. 
Zastaję mojego współlokatora z papierosem w ręku, którego mu odbieram, gaszę, a potem się do niego przytulam.
- Co jest Kotuś? - Pyta z troską w głosie. Obejmuje mnie ramionami i głaszcze po plecach. Kocham go za tę jego wrażliwą stronę. Wycofuję moje wcześniejsze słowa. Nie jest głupim chujem. 
Wystarczy jedno moje spojrzenie, a on wszystkiego się domyśla. Obiecuje mi odwołać wszystkie swoje plany aby się mną zaopiekować. Bardzo tego potrzebuję, ale nie mogę mu tego zrobić. 
- Dam radę. - Zapewniam go.
- Taa, i co dalej? Skończysz z żyletką w ręku? Znowu wylądujesz w szpitalu? Czy tym razem zatrujesz się tabletkami? Lepiej. Może się trutki jakiejś napijesz? Efekt gwarantowany. - Nie oszczędza mnie. Ma rację. Ma prawo mi nie ufać. 
- Homer. Jestem kurwa dorosła! - Kłócę się z nim. Co ze mną jest nie tak, że nie słucham dobrych rad?
- Ale niedojrzała. Ja pierdolę, jak tak dalej pójdzie to zamkną cię w wariatkowie. Chcesz tego? 
Mam mu już odpowiedzieć, gdy naszą rozmowę przerywa jego dzwoniący telefon. Po kilku usłyszanych zdaniach wiem, że to nic dobrego. Rozłącza się i patrzy w podłogę z miną myśliciela. 
- Co się stało? 
- Vivien, ubierz się. Musisz pojechać ze mną do szpitala. 
- Coś ci jest? - Niepokoję się. Cholera, tylko nie Homer!
- Mój kolega wylądował w szpitalu, a że nie zostawię cię samej to rusz dupę i chodź. - Mówi brunet i kieruje się do przedpokoju. Narzucamy kurtki, ubieramy buty, biorę torebkę i jedziemy do Royal National Orthopaedic Hospital. Przez większość drogi do szpitala nie odzywamy się do siebie, choć wiem, że powinnam przeprosić. Homer przecież chce dla mnie dobrze.
- Jak było u Willa? - Pytam aby przerwać tą przerażającą ciszę. Nie mogę znieść faktu, że mój przyjaciel się do mnie nie odzywa. 
- Zajebiście. Jego gruby, duży kutas idealnie...
- Oszczędź mi szczegółów. Po prostu powiedz jak było. - Proszę chłopaka. 
- Dobrze. Pozdrawia cię. - Rzuca mi ukradkowe spojrzenie, a na jego usta wkrada się lekki uśmiech. Boże! Dziękuję za takiego cudownego przyjaciela!
W recepcji dowiadujemy się, że jego kolega (z tego co zdążam przeczytać nazywa się Harry Styljakiśtam) znajduje się w sali nr 48, więc tam idziemy. Przed wejściem grzecznie pukamy, a w środku widzimy nieznanego mi chłopaka. Sądząc po zachowaniu Homera, to na pewno musi być ten cały Harry. Podchodzimy do niego, a ja mu się przyglądam.
Chłopak ma co najmniej 20 lat. Ma burzę brązowych loków na głowie, szmaragdowe duże hipnotyzujące oczy, opatrunek na nosie, który przydało by się zmienić i rozwaloną górną wargę. Całkiem przystojny. 
- Cześć Hazz, jak się czujesz? - Pyta Homer i przysiada na łóżku jego kolegi. Czuję się niezręcznie, bo właściwie chłopak jest mi obcy, więc staję za moim współlokatorem i nic się nie odzywam. 
- Bywało gorzej. - Odpowiada loczek z rozbawieniem, a jego zachrypnięty głos wydaje mi się znajomy. Nie mam czasu się nad tym jednak zastanowić, bo zielone oczy Harry'ego wpatrują się w moją osobę. - Ty pewnie musisz być Vivien, mam rację? - Chłopak mierzy mnie od stóp do głów, a potem wyciąga rękę do powitania.
- Eeee, tak. A ty to pewnie Harry. - Jestem zaskoczona, że wie jak się nazywam. Homer nigdy mi nie opowiadał o loczku, a głupio mi się przyznać, że widziałam jak się nazywa w jego dokumentach, więc udaję, że wiedziałam kim jest od początku.
- We własnej osobie. - Śmieje się zielonooki, a mi podoba się ten dźwięk. - Homer czy mógłbyś zostawić mnie i Vivien na chwilkę samych? Obiecuję jej nie tknąć. - Przykłada rękę do serca na znak obietnicy i patrzy wyczekująco na Giggsa, który jest tak samo zaskoczony jak ja. 
- Spoko. Ale jak spadnie jej choćby jeden włos to będziesz trupem. - Ostrzega Homer i wychodzi z sali. Nie ruszam się ze swojego miejsca, nawet gdy Harry prosi mnie abym usiadła przy nim. 
- A więc? O co chodzi? 
- Przepraszam za wczoraj. 
- Dlaczego mnie przepraszasz, skoro... - Dlaczego o kurwa mnie przeprasza? Za wczoraj? 
Zaczęłam się zastanawiać. Ten zachrypnięty głos. Jest identyczny z tym, który miał tamten chłopak z... parku. Ten pobity. Zdrętwiałam.
- To ty na mnie wczoraj napadłeś! - Wypominam mu i patrzę na niego oskarżycielsko. Szkoda, taki przystojny, a taki jebnięty. 
- Haha, tak to ja. Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. - Uśmiecha się wesoło, jakby wcale nie chciał mnie wczoraj zgwałcić. Kolejny popieprzony psychol. Z kim ten Homer się kumpluje... - Chciałem cię ostrzec. - Poważnieje.
- Przed czym? - Wpatruję się w jego poobijaną twarz. 
- Przed nim. 
- Kim? - wkurwiają mnie te gierki. Czy nie może mi od razu powiedzieć o kogo chodzi?
- Thomasem. 
Na dźwięk tego imienia cała sztywnieję. Moje ręce automatycznie zaczynają się trząść, więc łapię się oparcia łóżka szpitalnego aby nie było tego tak widać. 
- Jest blisko, Vivien. Bardzo blisko. Musisz uważać na to co robisz i z kim rozmawiasz. Jeden zły ruch, a będziesz przegrana. - Ostrzega mnie ponuro, a moje nogi same się uginają. Moje koszmary się potwierdzają. Nigdy nie zaznam spokoju. 
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? - Pytam. Właściwie to skąd mam wiedzieć czy mówi prawdę? Nie znam go, ani mu nie ufam. Rzucił się na mnie, a teraz próbuje mi pomóc? Coś mi tu nie gra. No i skąd on zna Thomasa?
- Musisz uwierzyć mi na słowo. I jest jeszcze coś. - Dodaje loczek, a ja przygotowuję się na najgorsze. Czuję, jak moje ubranie przykleja się do mnie jak druga skóra. Robi mi się gorąco i chcę stąd jak najszybciej wyjść.
- Co takiego?
- Trzymaj się z dala od Liama Payne'a. 

7 komentarzy:

  1. Postać Homera jak zwykle pozytywnie zaskakuje , podoba mi się jego osoba i kto by spodziewał się taiej odpowiedzi gwałciciela... :D Świetne czekam na ciąg dalszy :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam z nie cierpliwością na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. zajrzyjcie też tutaj:
    http://truskawka1123.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohoho... Robi się Ciekawie! Heri, jak mogłeś się rzucić wtedy na Viv? O co chodzi z Liasiem? Czekam z niecierpliwością!♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Dariuś, kochana moja! Jak zwykle jestem zaskoczona... Ale pozytywnie, nie? c; Z niecierpliwością czekam na więcej. Pozdrawiam cieplutko! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow dziś trafiłam na tego bloga!
    Jest świetnyy!
    Czekam na kolejny rozdział i w wolnej chwili zapraszam do siebie

    saveyoutonight-louistommo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. GENIALNE !
    Czekam na następny rozdział kochana ;* :D

    OdpowiedzUsuń